BŁOTNE ABECADŁO

piątek, 24 grudnia 2010

DOM NA POLESIU

Stoi na pagórku
Do wrót podwórza wspina się wilgotna łąka
W Domu chłopięca kryjówka
Tajemna ciemność kufra
Wyziębły niebieski pokój
Piec poczerniały
W pościeli bagno
W intarsjach szafy
Koń wspina się drewniany
Dymią jego chrapy
Stuka kopyto.

Wchodzą wszyscy
Tylko trochę bledsi
Trochę zmęczeni
Ktoś stawia figurę
Matka Boża w oknie
Poprawia zmokniętą suknię
Płonie stół pod lampą
Z pianina wylatują liście
Trzaska koperta zegarka we wnętrzu surduta
— Nawałnica już przechodzi
Powiada dziadek Łukasz cicho.

Bronna Góra,
w pażdzierniku roku 1996

Błotniak z Bronnej Góry

GOŁĄB

       Tego gołębia znalazłem na miejskich schodkach przy gwarnej ulicy. Kiedy mnie zobaczył, przytulił się przerażony do murku. Zatrzymałem się, by mógł spokojnie odlecieć. Ale gołąb nie odlatywał, wciąż przerażony. Podszedłem do niego — dał się bez oporu wziąć na ręce. Skulił się i zamarł. Byłem akurat w podróży i zupełnie nie wiedziałem, co mam zrobić. Ale też zaraz przypomniały mi się kuny grasujące tu już o zmroku i wypasione koty. No i ta ulica pełna samochodów... Włożyłem gołębia do tekturowego pudełka i pojechaliśmy.
      Mój znajomy hodowca gołębi orzekł, że gołąb ma podcięte skrzydła, więc latać nie może. Wyrwał mu te kikuty i zalecił cierpliwą opiekę, jako że piórka miały odrosnąć. Przy okazji okazało się, że mam do czynienia z gołębią niewiastą, więc otrzymała imię Froda. I tak Froda stała się członkiem rodziny.
      Na początku nie było łatwo. Froda dziobała wszystkich w rozpaczliwej obronie i nie dała się nikomu dotknąć. Z moją ręką oswoiła się najszybciej i już niedługo zaczęliśmy naukę latania. Kiedy poczuła moc w swoich skrzydłach, znikała nawet na cały dzień. Chodziłem wtedy po okolicznym gaju wołając do niej, bo dla ptaków drapieżnych była ponętną zdobyczą. I kiedy ją pewnego dnia odnalazłem, kiedy sfrunęła do mnie z wysokiej brzozy, gdy zaczęła muskać swoim dzióbkiem mój policzek, poszliśmy na zamarznięte jezioro na dalszą naukę latania.

      Froda wciąż za mną tęskni, wypatruje mnie wszędzie, skąd usłyszy mój głos. Kiedy mnie widzi przylatuje do mnie. Czasami nawet przylatują do niej dzikie gołębie, ale Froda nie odpowiada na ich hukanie. Froda uczy mnie rozumienia swojej ptasiej mowy i bardzo się stara rozumieć moją. Najszybciej nauczyła się swojego imienia, i to w kilku odmianach. Ma wielką potrzebę czułości i uwagi, ale też sama jest niezwykle opiekuńcza.
     Froda niewątpliwie posiada ptasi móżdżek, którego ludzie fałszywym wyobrażeniem — pełnym zarozumialstwa i pogardy dla naszych Mniejszych Braci — umyślili sobie nazywać własne umysłowe przypadłości, więc Froda nie mieści się w definicji napisanej przez ludzi empatii.

Błotniak z Bronnej Góry

czwartek, 23 grudnia 2010

ELEGIA NA ŚMIERĆ WIEWIÓRKI

Na Syberię szli powstańcy
Listopadowi
Styczniowi
Czasem za nimi w czarnych kolasach
Jechały żony
Z zagrabionych majątków.
Panowała żałoba
Nikt nie śmiał podnosić głosu
Czarna krepina i wstążki
U kapeluszy
Powiewały nad Wisłą
Nad Niemnem
Nad Szczarą
Nad stawem dworskim
Zasypanym liśćmi.
W stajniach jaskólki umierały z tęsknoty
Konie unosiły ukradkiem kopyta do oczu.
A tam, na Syberii
Malutkie wiewiórki
Czekały na polską gościnność
Na ciepłą dłoń dziedziczki
Na polską sosnę i bieriozkę
Na wieczorne wspomnienia babuni
I konfitury poziomkowe.

Dzisiaj burunduk umiera mi
W zakątku mojej dłoni.
Chylą się sztandary
Pałasze wirują w słońcu
Słychać fortepianu zerwane struny
Na Krakowskim Przedmieściu.
Dzisiaj wracamy do twojego kraju
Moja malutka syberyjska wiewiórko.

Bronna Góra — 12 sierpnia  2007


wtorek, 21 grudnia 2010

WILIA

Podobno już ponad tysięczny raz świętujemy te narodziny w obecności Wołu, Osła i Owieczki. Innym zwierzętom nie było dane dostąpić tej łaski.  Niewiele to w istocie znaczy, bo na co dzień i tak zapominamy o wszystkich naszych Mniejszych Braciach, tworząc z ich ciał i dusz bezlitosną Barbarię.
Kiedy więc przyjdzie czas, gdy zwierzęta naszym ludzkim głosem przemawiają, mówią — także w tonie skargi — nie odważmy się ich głosom przysłuchiwać.
U Sarmatów był wręcz obyczaj uszanowania tego czasu szczerości, bowiem własne sumienia też trzeba było jakoś ratować. A więc za podsłuchiwanie zwierząt w Noc Wigilijną jedna była kara. A że ze śmiercią nikt tańcować nie chciał nawet po pijaku, to i zwierzaki mogły sobie swobodnie porozmawiać.
Pójdźmy więc z dobrą nowiną do stajenki, do naszego psa, kota albo wiewiórki — zanim wybije północ.

Ryk osła brzmi dla Polan nazbyt dumnie! 

2001



malowała Błotniaczka

niedziela, 19 grudnia 2010

FELIETON ŚWIĄTECZNY


Na tej  kapliczce z Chrystusem Frasobliwym jeszcze nie wszystkie zwierzęta przychodzące i przylatujące do kapliczki zostały wymalowane. Brakuje klempy z synkiem, bobra, dzika, wiewiórki... ale pewnym jest, że ten Chrystus — przemieniony Słowianin, tak boleśnie zasępiony, nie jest już sam.
Bo przecież to ludzie skazali Go na takie osamotnienie, składając na Jego wątłe ramiona nadmierne ciężary swoich win i zbrodni, prosząc w dodatku o ich odkupienie i zanosząc przed Jego oblicze wciąż nowe prośby, obarczając Go odpowiedzialnością za ich niespełnienie.

"Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie!" - śpiewamy dzisiaj. (Jak gdyby to on nam ją odbierał).
Ale, jak trzeba było, adresatem tej proszalnej pieśni uczyniliśmy cara Aleksandra I, przyjaznego wprawdzie Polsce, ale nie pretendującego przecież do bycia Chrystusem, więc takie  polskie obłąkanie też wypada przypomnieć.


— JPan Alojzy Feliński, natchniony pieśnią "God save the King" (Boże, zachowaj króla), pisze naszą narodową pieśń.
— JPan kapitan Kaszewski z czwartego pułku piechoty robi do tego hymnu stosowną muzykę.
— Jego Cesarzewiczowska Mość W. Xsiążę Konstanty raczy wyrazić ukontentowanie swoje.
Jest zaledwie rok 1816...
A Polanie śpiewają:
"Przed twe ołtarze zanosim błaganie
Naszego Króla zachowaj nam Panie!"

A więc zaprzaństwo i bezmyślne korzystanie z daru życia, unicestwiające wszelkie bezinteresowne dusze i akty miłosierdzia. Powtórne uśmiercanie, zabijanie, mordowanie... jako akt najwyższej woli i troski o dobro wspólne.
Hekatomba, jako panaceum na znikczemniałe zbiorowe sumienie!

Tedy w tych dniach, gdy zgodnie z tradycją mamy świętować Boże Narodzenie, pomyślmy i o naszych Mniejszych Braciach, których tak przemyślnie bez litości mordujemy, interpretując w ten szczególny sposób tak nam chwalebnie zalecane: "Czyńcie sobie ziemię poddaną".

I zabijamy naszych Mniejszych Braci tylko po to, żeby się zwyczajnie nażreć! 

18 grudnia 2006

Błotniak z Bronnej Góry

sobota, 18 grudnia 2010

STAN WOJENNY

      Gdyby mnie ktoś zapytał, choć nikt nie ma takiego zamiaru, co było moim najbardziej dramatycznym w owym czasie przeżyciem, musiałbym odpowiedzieć, że bardzo sobie szanuję ten czas, gdy 17 stycznia 1982 roku byłem jedynym pasażerem pociągu do  Suwałk. Cóż to za rozkosz, gdy kierownik pociągu tylko na nas ma takie czułe baczenie, a wzmocnione uzbrojone posterunki czuwają nad naszym tylko bezpieczeństwem. Naturalnie w wojskowej komendzie  w Warszawie uzyskałem już wcześniej odpowiedni dokument, który mi na taką podróż zezwalał w ściśle ograniczonym czasie. Ta moja wyjątkowo haniebna postawa do dzisiaj nie daje mi spokoju i co rusz się objawia w różnych patriotycznych manifestacjach, bowiem nie sposób się doszukać żadnego wiarygodnego świadka moich prześladowczych zimowych bojów w obronie Ojczyzny — bo albo wszyscy siedzieli już w internatach, albo byli na nartach.

      A śniegu na ulicach w Suwałkach było wtedy dwa metry i fajnie się tam chodziło, mając na względzie ezoteryczne spotkanie w tym śniegowym tunelu aktorki Felliniego, która w jakimś filmie zanadto podciągnęła do góry sukienkę, co marszczenie Freda po różnych urzędach, jednostkach wojskowych i pustych stacjach benzynowych — nawet w tak dotkliwym czasie zimowej narodowej klęski — umożliwiało. Jednak i to trzeba jeszcze dopowiedzieć, że ta Felliniego ladacznica i piersi odkryła, co było już dla zamrożonych  suwalszczan jak lot do Bieguna Południowego na nadmuchanej prezerwatywie.

      Ja w każdym razie, po tak zdradzieckim wyczynie kumania się z wojskową juntą, nikomu nie śmiałem spojrzeć prosto w oczy i starałem się szybko opuścić to gniazdo międzynarodowej rozpusty. Do oblodzonej tedy taksówki wsiadłszy, z której zwisały wielkie lodowe sople, kazałem się wieźć drogą ku sowieckiej granicy, starając się rozeznać po drodze dyslokację naszych dzielnych wojsk. Już na skraju miasta zatrzymał nas posterunek wojskowy uzbrojony w czołg  i baterię przeciwlotniczą. Po rewizji w poszukiwaniu broni i nielegalnych trunków i druków, mających nadwątlić ducha wyzwoleńczej armii, udało się nam pojechać dalej.
Dużo dalej jednak się jechać nie dało, więc wysiadłem przy lesie, bo potrzebowałem duchowego wsparcia.
      Patrzę, a tu żadnego człowieka, ufortyfikowanego wroga też nie widać, tylko ślady saren, łosi i zajęcy, nie mówiąc o dzikach, lisach, kunach i jeleniach. I ta cisza bezmierna. Więc sobie idę. Śnieg coraz głębszy, wprost po pachy. Drogę Bóg zasypał niemiłosiernie. Ale on przecież zawsze wie co czyni.
      Tak i do Puszczy zbaczam, bo Puszcza, myślę sobie, zawsze mnie jakoś przytuli. Nie jest to tak nietrwałe, jak zakusy przypadkowej jakiejś białogłowy, która nas chce interesownie wymodliszkować. Tak więc się skuliłem pod jakimś wykrotem i noc postanowiłem przeczekać, bowiem czekała mnie jeszcze przeprawa przez okopy z II Wojny Światowej, gdzie jednak mogły na mnie czychać jakieś bojowe oddziały.
      W nocy — mimo mojej gotowości do poświęceń — coś mnie podstępnie podrzucało i chropało, ale ja tam ufności swojej tak łatwo się nie zbywam. 
      O bladym świcie nie byłem zdolny do żadnej ze sobą konwersacji, bo mi dupa do sosny mocarnej przymarzła. Więc się wiercę, sośnie ubliżam, żywoty grzesznych świętych na pomoc wołam, własne dokonania  w przedśmiertnym wspomnieniu przeklinam.
      I oto wychodzi do mnie Pani Zimowa, która obiecuje mnie uwolnić, ale i potomka mam jej zostawić. 
     Jakże tu odmówić niewieście! Tedy potomka mimo mrozu czynię, i w podskokach jakiejś ciepłej chałupy szukam. A tu znowu wilcy na mnie spoglądają swoimi krwawymi ślepiami. I ja już im nie dotrzymał, tylko zaczął zwiewać gdziekolwiek. Okopy więc też w mig zdobyłem. I  tak lasami, dokładając niemiłosiernie drogi, dotarłem do ludzkich domostw.

      I tam, zaraz na rogatkach dość wyludnionej wiejskiej metropolii, gdzie zaledwie kilka chałup sterczy, natknąłem się na płot w metrowej zaspie. Tuż nad granicą wiecznego śniegu, na zmurszałych drewnianych sztachetach, wisiało przybite pracowicie gwożdzikami z papierowami podkładkami — żeby to ino go wiatr nie zerwał — obwieszczenie o wprowadzeniu stanu wojennego na obszarze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Błotniak z Bronnej Góry

poniedziałek, 13 grudnia 2010

KOMUNIKAT

W grudniu nasze dzielne wojska zajęły cały kraj.
W głębokich śniegach ufortyfikowały się dywizje.
Kampania zimowa przebiegała prawie bez zakłóceń.
Pociągi jeździły bez pasażerów. Generałowie uchodzili wciąż
za dobrych strategów. Żołnierze padali od przeciągów.
Z kart książek pobrzękiwały ostrogi, karabiny ustawiano
w kozły, husaria cwałowała po zamarzniętych stawach;
Najświętsza Panienka zamykała oczy zabitym na obrazkach Grottgera.

Na głębokich tyłach ludzie oddychali z ulgą. Nadciągały
spokojne czasy. 

Bronna Góra — w marcu 1982

 

DO ANTONIA MACHADO

Czy już odszedłeś
Biały rumaku
Malowany koniu
Czy falą światła przebiegłeś
I w marszu cieni złożyłeś kości —
Koniu
W rumaku malowany
Z tekturowym siodełkiem
Z gazetowym jeźdzcem
Z kopią —
Koniu malowany
Popielnicowy koniu
Pozostawiony na łasce wyobraźni.

Błotniak z Bronnej Góry

OGŁOSZENIE Z PRZESZŁOŚCI

Szukam konia achałtekińskiego, najlepiej odsadka!
W ten kupiecki sposób chce się zapewne moja słowiańska dusza po tamtej stronie ukryć. W lasku smoleńskim przycupnąć. Na rozbitym skrzydle poranną mgłę smoleńską zawiesić. Na drodze smoleńskiej Okudżawy głos wskrzesić.

Przecież nie bez powodu mój dziadek Łukasz służył w carskim 489 Rybińskim Pułku.
Zegarek Pawła Bure dostał (pastawszczik dwora jewo wieliczestwa) i Krzyż św. Jerzego — za wyprowadzenie oddziału z okrążenia. W zegarek uderzył odłamek i Łukasz przeżył.
Ostróg wszelako Łukasz starał się nie używać, chyba tylko do fotografii, bo tkliwość miał dla koni. Za dowód pozostawił mi mosiężną misę, w której odmierzał owies dla swojego rumaka. Szabli też dobywał jeno w konieczności, bowiem ręka z sygnetem, na którym orzeł na biało-czerwonym tle zamarł, nie była dla tej szabli dobrą protekcją.
W okopach, jakże często, słychać było polskie przekleństwa i zaśpiewy, i rosyjskie pieśni.
A tuż obok, z innych dołów, wstawał mglisty poranek, gdzie głosy wszelkie na zawsze zamilkły.
Zaraz potem, na skraju ciemnicy, bolszewickie hordy zaczęły zaganiać tabuny także achałtekińskich koni, potrzebnych dla konnej armii, która zalała ziemie odradzającej się Polski.
Krzyż św. Jerzego gdzieś się zapodział jeszcze w II Rzeczypospolitej — choć przetrwał na mundurze Łukasza w sepiowej petersburskiej fotografii — ale zegarek ocalał i odmierza mi czas powtórnie.

I teraz patrzy na mnie ze starej fotografii mój dziadek Łukasz, na szablisku się wspiera, na zegarek Pawła Bure w skórzanej oprawie wskazuje, popiół ze szklanej lufki strzepuje, brzytwę przed goleniem na wojskowym pasie ostrzy.  Patrzy na mnie i lekko się uśmiecha, i stuka do mnie swoim kopiowym ołówkiem.
Za Jego plecami pochyla głowę achałtekiński koń.

Koniu mój, popielnicowy koniu
Achałtekiński koniu!

Zanieś mnie tam...

Błotniak z Bronnej Góry 



środa, 8 grudnia 2010

PRZEDMIOT POZOSTAWIONY NA ŁASCE WYOBRAŹNI


"PRZEDMIOT POZOSTAWIONY NA ŁASCE WYOBRAŹNI" - ołówek i gwasz
malował Błotniak z Bronnej Góry

ASFALT W MUZGÓ

       W czasie tropikalnej gorączki wyborczej, tej epidemii malarii prawdziwej, której ofiarą stał się także bywszy prezydęt, co najbardziej widomą oznaką katastrofalnego ocieplenia klimatu jest, ludziska jako tako zawieszający swoją uwagę na jaskiniowych metodach walki na ościenie, starają się też czasem całkiem na serio odróżnić i właściwie odczytać slogany i komiksowe pismo obrazkowe dla analfabetów, starające się w swym posłaniu trafić do ich kapryśnego ośrodka woli, którego spełnieniem jest ręka z odpowiednią kartką wyborczą w urnie; także ręka odcięta od korpusu z głową, jako zbędnym przydatkiem. Urna zaś w powszechnym odczuciu jest godnym miejscem, gdzie nasze prochy czekać będą na Zmartwychwstanie.
       Jest więc to naczynie mimowolnym elementem ekspresji układu choreograficznego szykującej się do występów koalicji Hetki z Pętelką. Przy czym najbardziej wyrazistym postulatem jednego z ojców wciąż osieroconego narodu jest wołanie o koalicję wszystkich ze wszystkimi i stworzenie po demo-wyborach kongresu zjednoczeniowego wszelakich partii dla powołania PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robali). Naturalnie dla dobra Polski, bo tymi pakułami zapychają sobie usta wszyscy: po wygłoszeniu sepleniącej tyrady wygłaszamy tę formułkę wyuczoną uprzednio na pamięć i nikt już z czystym sumieniem podskoczyć nam nie może. I ja ten scenariusz popieram i, mocą swego pióra wyrwanego własnoręcznie z okolic gwizdawki, do realizacji kieruję. Nie bez drobnej uwagi wszakże. Bo czyż takie majsterkowanie przy duchowym dziedzictwie Sarmatów nie obraża na tyle mojej ptasiej inteligencji, bym i ja - wzorem sztabowych choreografów i konferansjerów - jakiegoś programu naprawy Rzplitej sklecić nie umiał?

       Otóż pierwszym punktem mego programu politycznego jest likwidacja wszystkich polskich parków narodowych. A to dlatego, że z racji swojej rzekomo cennej przyrody i krajobrazu, które rzekomo tylko są dziedzictwem polskości, narażone są parki szczególnie na unicestwienie. Gdy nie będą już tym dobrem narodowym, powstrzymana zostanie w sposób naturalny ich degradacja poprzez szczególną wolę ich upiększania. Ja sam terminuję u Stwórcy już długie lata i widzę na przykładzie Wigierskiego Parku Narodowego, jak upiększamy Jego dzieło. Idę tutaj w ślady Jana Gwalberta Pawlikowskiego, który już blisko 100 lat temu nawoływał do podobnego upiększania Tatr poprzez ich urbanizację. A więc budowę nowych osiedli, hoteli i miejskiej infrastruktury, gdzie podstawowym budulcem jest asfalt i beton. Kiedy więc w  Parku Narodowym powstają następne skupiska budowlanego chciejstwa, bo przecież chcemy, a jakże, żyć w nie skażonej przyrodzie, z dala od zgiełku, spalin i zabetonowanego krajobrazu - zaraz też za nimi tęsknimy i chcemy zalewać asfaltem dzieło Stwórcy, ażeby nam się tyłki nawet na drobnych ekologicznych wybojach nie trzęsły i naszych metalowych kapliczek amortyzatory i przeguby szczególnej bożej opiece i modlitwie powierzyć pragniemy, za nic mając żyjące tutaj dinozaury i błotniaki.
       Ze smętkiem myślę sobie, czemu to Bóg tak mnie doświadcza, wysyłając wciąż w różne miejsca, gdzie moją powinnością jest narażanie się wszystkim, aby Jego wolę wypełnić świadectwem mego nędznego żywota i sen błogi moim bliźnim bez żadnego zadośćuczynienia przerywać, poza perspektywą umysłowych potów.
       Tymczasem więc, na użytek wyborców, poprzestaję na tym jednym, choć może zgoła osobliwym wołaniu, obiecując w przyszłości bardziej temat rozwinąć, ażeby każdy minister Ochrony Polskich Krajobrazów mógł odmawiać mój tekst jak litanię. A i zwykłemu śmiertelnikowi do urny może się przyda?

W październiku, RP 2007
Błotniak z Bronnej Góry

                 
Patriotyzm po polsku w parku narodowym

poniedziałek, 6 grudnia 2010

IN MEMORIAM...

      Nic się jeszcze nie stało, nic się nie spełniło. Świat nie jest, świat się wiecznie zaczyna – pisał poeta polski Julian Przyboś, moja młodzieńcza fascynacja i zauroczenie.
I te właśnie słowa spadają na mnie jak skrzydła tupolewa w smoleńskim lasku. Teraz, kiedy mogę jedynie potwierdzić moje wcześniejsze przywidzenia i intuicje. (Całą moją wiedzę i doświadczenie zabrałem z sobą. Ale tobie pozostawiam intuicję — takie słowa kazał wyryć na swoim nagrobku stary rybak.) Teraz, kiedy powinna zapanować cisza w smoleńskim lesie,  o którym tak pięknie i przejmująco śpiewał już tak dawno Bułat Okudżawa, rosyjski  lirnik, opłakujący naszych zaginionych w smoleńskiej mgle.
      A Wy, Bracia Rosjanie, wybaczcie nam, że musimy żyć z brednią w dniu naszym powszednim. I to także przecież pamiętamy, że nasi pomordowani żołnierze spoczywają obok pomordowanych Rosjan. To ich zbielałe już kości przytulały ciała polskich żołnierzy.

      Na tym ołtarzu, w skupionej modlitwie, niechaj spoczywają ofiary smoleńskiej katastrofy. I niech nikt się nie odważy skazywać ich na cierpienie powtórnego umierania, bo mało jest takich symboli naszego człowieczego cierpienia jak ten krzyż prosty, na którym Zbawiciel pozostawił nam Zbawienie w naszych rękach.

      Tam, w korzeniach sosnowego lasku, trwają w milczeniu kości nie "ruskich", ale Rosjan. Nie ten mój brat, który z plemiennej mojej nacji pochodzi. Ale ten, z którym na dobre i na złe zbudowaliśmy domy obok siebie. I kochamy ziemię, która domy nasze i nas samych przygarnęła. I ku niej w pokorze zdążamy.
      Dlatego ja, którego Przodkowie Wisłę szczególnie ukochali, ale i litewskich, łotewskich i germańskich niewiast dotknęli, do carskiego wojska w sołdaty szli, czyli ja, etniczny Polak z domieszką wszelakiej krwi, mam we wzgardzie sepleniące plemię tytularnych Polaków, którzy jeszcze w swych zakutych łbach za elitę Królestwa Polskiego chcieliby uchodzić. – Taka jest moja fantazja!

      My, Prawdziwi Patrioci, którzy wykrzykujemy słowa tak skąpane w męczeńskiej śmierci patriotycznych powinności, bowiem nic nas one nie kosztują, więc mogą być ogłaszane ze swadą pospolitego bluzgu, co zaplute karły już w gardziołku Piłsudskiego przewidywały, a rozwinięta została ta publicystyka w pierwszych latach władzy ludowej – i dzisiaj także święci swój tryumf, gdy językowa logika zdychać raczy w bramie cytadeli. Jeszcze trochę i będziemy mogli poświadczyć swój honor i przywiązanie do polskich sarmackich wartości – czyli umrzeć godnie za Rzeczpospolitą.

      Kupą, mości panowie!

Błotniak z Bronnej Góry

KRZYWE KOŁO

Te palce białe (skryty zalew muska)
Za drzwiami ściana w ścianę się opuszcza.
Ta bladość sieni (gdy skowyt w małży leży)
W pusty dziedziniec niesie ją znój Masztalerzy.
To światło lampy (lecz w cieniu jej klosza)
Dziecinnie umiera podwójny owad.

Już wieczór bezlistny i brzęczy ruchoma ściana
Ten Dom mój bliski zakrywa czarna otomana.

Błotniak z Bronnej Góry

LEKCJA ANATOMII

Nie możesz być tym
Kim byłeś,
Nie możesz być tą,
Którą jesteś.

Gonicie się dokoła stołu;

Przez wasze siwe włosy
Przemykam ukradkiem.

Na stole umiera wypchana wiewiórka.

Błotniak z Bronnej Góry

PORANEK

Nad mostem kamiennych schodni zatrzymało się słońce. Przybysz zwinął w trąbkę fiołkowe dłonie chwytając płomień. Świtające skrzydełka jaskółek zapaliły się ogniem z moczarów. ...Sto ich skrzydeł przytuliło się do mnie.

O równino! Swego bólu nie zmieniaj daremnie.

Błotniak z Bronnej Góry

czwartek, 2 grudnia 2010

UKĄSZENIE ESKULAPA

      Sezon turystyczny w tym roku zaczął się znacznie wcześniej, a to za przyczyną obozu warownego założonego przez pielęgniarki w Alejach Ujazdowskich. Pogoda na szczęście dopisała, Łazienki też, ale premier już mniej. Panuje bowiem tradycyjne przekonanie, że żabę ktoś zjeść musi. I przed taką konsumpcją pan premier się wzbrania.
       "Czy można żabie spojrzeć w oczy?" - sentymentalnie pytała kiedyś nieodżałowana Agnieszka Osiecka. Otóż można. Gdybyż to jednak premier Rzeczypospolitej miał taką jak ja wiarę, wiedzę i doświadczenie - wzdycham. Oszczędziłby w ten sposób sobie lekcji martwego języka, jakiej zechciał nam udzielić, nazywając przebywanie pielęgniarek w kancelarii - przestępstwem. Tego dnia radość robactwa, które obsiadło Rzplitą, była wielka, a i sam Belzebub, jeśli przystać na jego moc sprawczą w organizacji protestu, też był kontent.
Nieroztropnie też postąpił pan premier z osobistych względów, gdyż każdy był, jest, lub będzie pacjentem - jako mówią. Mają więc ludziska jakieś własne doświadczenia.

       I tak wielu się dziwi, że ma być wprowadzona, częściowa chociażby, odpłatność za usługi medyczne. Przecież system taki działa już od dawna, mimo to lekarze wciąż utyskują.
Oto zaledwie rok minął, gdy szwagier mój zapłacił za przyspieszenie operacji i lekarską troskliwość marne 3000 zł., co było niebywałą bezczelnością na tle przyjętych stawek, chociaż godzina pracy owego medyka uzyskała dodatkowy ekwiwalent w wysokości 700 zł. Niedługo po tym umarł mój szwagier ze wstydu, a także dlatego, aby nie narażać systemu opieki zdrowotnej na nadmierne i zapewne niepotrzebne koszta.
       Rozumiem, że taki eskulap nie dzieli się swoją wziętką z pielęgniarką, której dochody są marne. Dostęp do wziętki także jest nierówny, dlatego podzielam wiarę w lekarzy pamiętających jeszcze o przysiędze Hipokratesa. Jednak natura ludzka nie tak łatwo poddaje się przemianom i nawet prostacka indoktrynacja w zakresie naprawy lecznictwa poprzez uzdrowicielską moc prywatyzacji może skończyć się na prywatnym cmentarzu. Inne grupy zawodowe też nie mają się lepiej. O podpięcie się do państwowej kasy walczą niezłomnie firmy farmaceutyczne w dziedzinie leków refundowanych, bowiem możliwość zafundowania sobie leku przez przeciętnego śmiertelnika dawno już się skończyła na zakupie kropli walerianowych. (A czy to nie farmaceutyczny kartel jest odpowiedzialny za taki wzrost kosztów?) Jednak w sytuacjach granicznych przedstawiciel ludzkiego pogłowia, nie żyjący z procentów od kapitału załatwionego sobie przy okazji sprawowania publicznej funkcji, sięgnie do rezerw tkwiących dotąd bezczynnie w klejnotach prababki. Tak więc taki drenaż rynku też jest przewidziany w alternatywie: albo płać, albo lecz się sam przykładając liść babki na bolące miejsce.

       Wracajcie, Rodacy, do znachorów i zaklęć, uzdrawiaczy wszelkiej maści, do stawiania baniek i domowej produkcji leków na spirytusie.
W ramach zaś solidarnego państwa, którego to PiS jest gorącym orędownikiem, mimo że zostanę przez Macieja Rybińskiego uznany za piewcę urawniłowki, nawołuję do zmniejszenia o połowę apanaży posłów, senatorów i ogólnie całej budżetowej biurokracji.
Z tego, co im zostanie, wystarczy jeszcze na błotną kurację u wód i przeniesienie żywcem do Muzeum Osobliwości pod opieką wyznawców leczenia ukąszeniem samego Eskulapa.

W czerwcu, RP 2007

Błotniak z Bronnej Góry

 
malowała Błotniaczka

MODLITWA WIECZORNA

Dlaczego wasz Bóg
Nie chce do was przyjść?
Dlaczego nie chce usiąść między wami?
Dlaczego nie odmawia z wami modlitwy?
Dlaczego prosi was o żywot wieczny?

Bóg
Nie obdarza was swoją uwagą
Bo nie wie co z wami zrobić.

Więc pogódźcie się
Z ogniem i wodą
I resztą  żywiołów
Które chowacie
W kruszynach swoich serc.

1 grudnia 2010


środa, 1 grudnia 2010

PIERWSZY ŚNIEG

Dzisiaj
Spadł pierwszy śnieg
We wnętrzu Góry —
Tutaj
Białe jest to
Co niewidzialne:
Chmura, drzewo, dom
Kryjówka w szarym kamieniu;
Tutaj
Śpi sarna, łoś, który znikł
Ale się pojawia
Ptak z ilustracji
Któremu z brzuszka
Zniknęła nazwa —
Tutaj
Pada pierwszy śnieg.
Pochyla się nade mną
Jego wilgotna warga.

Bronna Góra,
29 października 1997

THANATOS


"THANATOS"- ołówek i gwasz
malował Błotniak z Bronnej Góry
 ze względów technicznych reprodukcja ta nie czyni zmowy milczenia przesłaniem, do którego trzeba w Polszcze przywyknąć. Zwróciłem się tedy do właścicielki tego obrazka o udostępnienie go dla przyszłych pokoleń. Boy zerka mi niecierpliwie spod pachy...