BŁOTNE ABECADŁO

poniedziałek, 5 września 2011

PÓŹNE WNUKI MARKA JANDOŁOWICZA

     Utarło się przekonanie, że konfederację barską niosła jakaś szczególnie przydatna Rzplitej wiara w bożą przychylność. Tymczasem konfederacja ta to sztandarowy przykład, jak przy pomocy zabobonu i ciemnej magii, czyli dość wyrazistych swoistych religijnych uniesień — przy jednoczesnym braku politycznego programu i politycznego rozumu — można uczynić szkodę Rzeczypospolitej. I to szkodę nie do naprawienia!

     Ów karmelita Marek, zły duch konfederatów, ma i dzisiaj swoich wyznawców! Ażeby wyobrazić sobie, czym to się skończy dla kadłubowej obecnie RP — nie trzeba sięgać do proroczych  snów i objawień. Chrześcijański sabat (szabat) w polskiej Gajówce pod nieobecność gajowego Maruchy — daje występy! Na tym bowiem rzekomo lucyferycznym sejmiku, podejmuje się ważkie decyzje: Ano — kto Polakiem jest, a kto zaszczytu bycia Polakiem nie jest godzien. Kto ma prawo do odwiedzania Gajówki, a kto zostanie poszczuty wychowankami Belzebuba! Kto jest poetą, twórcą — a kto nie ma prawa do takiej tożsamości, bo przecież "nie ma nic do powiedzenia". Bo też w istocie jest dzisiaj tak, że łatwiej coś napisać niźli przeczytać z bezinteresowną intencją. Więc nawet tego, co sami napiszą — nie czytają, co poniektórzy podają jako cnotę!
Bo oto znów mamy całe zastępy uzurpatorskich (chrześcijańskich) klonów, które napadły na Rzplitą i przeżuwają jej resztki! Znów Rzplita musi się borykać z administracją Belzebuba, która jest w mocy wkładać tylko swoim wybrańcom laur na głowę. I publiczność, katolicka jak najbardziej, "klaskaniem mając obrzękłe prawice", szuka swego zagubionego Ducha nie w Polszcze, jeno we flaszce zatopionej w oczyszczalni ścieków, w której zamknięty jest on od stuleci.

     Ażeby więc ciebie, Wędrowca, spotwarzyć — nie cofną się przed każdym pomówieniem! Włożą ci w usta epitety, które sami na co dzień używają. Powiedzą ci, że jesteś  "pseudo-poetą", wykazując przy tym własne znawstwo oraz poetyckie dokonania, i poradzą ci — używając swego wymiennego zestawu błazeńskich min, jako że łatwiej jest zostać błaznem niźli Stańczykiem — abyś jakąś książkę wziął do ręki i "nauczył się myśleć"! Kiedy im odpowiesz, żeby się nie martwili, bo przeczytałeś w swoim życiu już dwie książki, a teraz nawet czytasz trzecią — zamilkną i przeniosą swoje ogony do innej izby polskiej Gajówki. Tam, już całkiem bezsilnie, zaczną twoje  nazwisko przekręcać na wszelkie możliwe sposoby, chcąc w ten sposób znieważyć i odebrać ci pamięć o twoich Przodkach. Zaś własną ignorancję zawsze usprawiedliwią wszechmocną hasbarą! I nie przyjdzie im do łbów, że są tej hasbary czystą emanacją i produktem!

     Tak więc od nich też się dowiesz, że "wyzwiska" to twój główny oręż w próbach znalezienia kontaktu z Wiecznością i, przy okazji, z potomkami Polan — chociaż ich głównym środkiem wyrazu jest odmieniane przez wszystkie przypadki "plucie", albo manifesty mające językową i polemiczną indolencję podnieść do rangi szczególnie nawiedzonej bożej interwencji w dziele naprawy Rzeczypospolitej. "Bełkot, brak inteligencji, manipulacja, obłuda, szubrawiec, idiota, gnojek, karierowicz," itd., itp., itd.,  — to są te myślowe szczudła, na których sobie łażą niefrasobliwie i bezrefleksyjnie, licząc jedynie na impet epitetów. A i jeszcze do rękoczynów i gróźb się rwą... Kiedy zaś przywołasz doktora Dolittle, ażeby w ten sposób przypomnieć pewną frazę z felietonów Jana Tadeusza Stanisławskiego, dadzą się bez oporu wprowadzić w maliny, bo pycha ich zaślepia, więc też nie mogą sobie przypomnieć — bo i jak, skoro tych opowieści w swoim czasie przeczytać nie zdążyli — że doktor Dolittle nigdy taką frazą się nie posługiwał. I ten lapsus oddaje dobitnie ducha dyskursu pokazując symbolicznie, jakich  naukowych narzędzi nam w tej operacji trzeba. No i ten sławny i bogaty w znaczenia zarzut "przerostu formy nad treścią" — sprowadza każdy dyskurs do polskiego piekiełka, bo przecież może istnieć treść bez formy albo forma bez treści, co nawiedzeni katolickim duchem buchalterzy starają się wyliczyć w procentach. A w tym polskim piekle wiadomo: diabły nie muszą się męczyć  nauką polskiego języka, bo rzekomy potomek Polan skwapliwie je wyręczy, wypowiadając przy okazji czysto po polsku i sakramentalnie: "Intencje są jasne gołym okiem".

   Henryk Sienkiewicz, chcąc scharakteryzować oszczędnie główne nurty pisarstwa Przybyszewskiego, wynalazł sformułowanie: Ruja i porubstwo. Ta publicystyczna figura retoryczna zrobiła swoistą karierę i Przybyszewski w odwecie mógł wypić tylko atrament z własnego kałamarza.
Aliści w naszych złowieszczych czasach, okazuje się  nie po raz pierwszy, że poszukiwanie prawdy o polskim losie zastrzeżone jest dla producentów słowa skupionych w różnych ferajnach. A każda ferajna dba tylko o własny interes i dobre samopoczucie. Dlatego dla tych, którzy nie są członkami żadnej ferajny, wprowadza się wiele ograniczeń w ich własnym interesie, bowiem dla poszukiwaczy to maniactwo przyczyną może być wielu nieszczęść. Czyż więc należy się dziwić, że boża przychylność dla Polski już dawno się wyczerpała? Chrześcijański Bóg, tak osamotniony, też ma prawo poczuć się znużonym.

     W tej sytuacji Polska powinna poszukać łaski uwagi u słowiańskiego boga Swarożyca!

P.S.
 "Łotry i głupcy bywają dla siebie wzajemnie pobłażliwi, lecz gdy zjawi się człowiek o rzeczywistym talencie, rozumie, odwadze i prawości — natychmiast powstają przeciwko niemu, i jeśli nie mogą ściągmąć go w dół, to przynajmniej próbują oczernić jego charakter, zamordować reputację. (Jonathan Swift — "Podróże Guliwera").
A kiedy zmielą już wszystko na miazgę, zaczną powtórnie spożywać owoce swych duchowych wzdęć, ciągnąc w nieładzie po pustynnych piaskach swój zbutwiały oręż z anielskich piór. Procesja nielotów!...