BŁOTNE ABECADŁO

wtorek, 27 sierpnia 2013

SPLUWACZKA

Otóż opis tego sprzętu, który jeszcze nie tak dawno umieszczony był w różnego rodzaju poczekalniach — wydaje mi się zbędny. A to dlatego, że ważna jest szczególnie Spluwaczki zawartość. Bowiem pozostała w Narodzie tak przemożna chęć do spluwania, opluwania i odpluwania, tak odmieniane przez wszystkie przypadki "plucie", jako najbardziej czytelna metafora umysłowej działalności, że i archiwiści powstającej obecnie internetowej literatury polskiej już mogą się czuć dokumentnie opluci. Tak więc ślina i siła plucia wystarczą dzisiaj za pióro, argument i atrament!

Jednakże niektórym i poczciwa Spluwaczka nie wystarcza, więc jeszcze muszą użyć do rozpoznania i oceny rzeczywistości swego nosa. Strzykając więc śliną gdzie popadnie i obwąchując mnie ze wstrętem, pouczają z emfazą, bym pisał rzeczy zrozumiałe dla ich rozumku i łatwe do pojęcia dla ich wyobraźni — wykazując przy tym dbałość i  o innych, spragnionych podobnych wrażeń czytelników. Kiedy jednak ja sam czegoś nie rozumiem — winą obarczam zazwyczaj siebie, czyli swoje nieuctwo i swój brak wyobraźni.

I taka właśnie moja niegdysiejsza plugawa teza zdawała mi się dobrą konstrukcją felietonu. Aż tu nagle przeczytałem, że Jarosław Marek Rymkiewicz także posługuje się tą metaforą, i to w wersji papierowej. Wprawdzie wkłada ją w usta Antoniego Słonimskiego bez jego wiedzy i woli, ale chcąc unicestwić moralnie swoją dawną Muzę, czyli Adasia Michnika, musi się JMR podeprzeć takim właśnie autorytetem, którego nie ma już wśród żywych. Przymuszony w ten sposób — pluje więc Słonimski swojemu bywszemu sekretarzowi prosto pod nogi...
I jak tu w spokoju ducha celebrować własne dziwactwa?

wtorek, 13 sierpnia 2013

KLECHISTAN

Tu i ówdzie wciąż mi się starają katolickie klechy i ich duchowa żydochazarska forpoczta wmówićże ja bez ich chrześcijańskiej busoli nie tylko nic nie znaczę, ale i moja Pogańska Dusza zostanie na zawsze unicestwiona. (Chociaż trzeba też sprawiedliwie przypomnieć i taką hipotezę, że katolik  jednak chrześcijaninem nie jest). Czyli czekają mnie katolskie (katowskie) męki piekielne, bo przecież katolicki Kościół wynalazł (lub adoptował) wiele ze środków perswazji, czyli przymusu bezpośredniego, którą to ekspresję chce nadal rozwijać przy aplauzie koniecznym jego odmóżdżonych wiernych.

A więc: łamanie kołem, odcinanie członków, duszenie, powieszenie, wyrywanie wrażego języka lub wypalenie ust żelazem, próba ognia i wody, rozdzieranie i ćwiartowanie przy użyciu czterech koni, złodziejstwo, kłamstwo piramidalne, fałszerstwo i wyłudzenie, kościółkowa "Komisja Majątkowa" (której przewałom ukręcono łeb)… und Gott mit uns! I jeszcze, jest i taki projekt, ażeby za krytykę  Klechistanu wsadzać do lochu w miłościwie nam panującej Barbarii!
Otóż ci wierni Kościołowi katolickiemu — nie mogą być przecież Polakami, albowiem ich ojczyzna nie jest nad Wisłą, ale nad Jordanem! Są tedy tylko swojego Kościoła nawozem. A tak umiłowana przez nich sutanna – ukryła Polskę w swej brzuchatej kiszce dla własnej uciechy!

I nie ma  co  tu się bawić w uprzejmości!
Kościół katolicki – jeśli Rzplita ma istnieć – musi być z Rzeczypospolitej wygnany, a wszelkie umowy z Watykanem zerwane!  Klasztory i kościoły jahwiczne, posadowione na świętych słowiańskich miejscach — zburzone! Rzymska szubienica z Sejmu wydulona po wieczne czasy! Wszelkie formy katolskiej propagandy finansowanej z kasy Rzeczypospolitej — zaprzestane!
Przywrócone mają być nasze słowiańskie Gaje i Dęby! 

A ten mizerny, jąkający się umysłowo radiomaryjny klecha z przepastnym brzuchem — może być użyty jako reklama fabryki AUDI. Ich rzecz!...

18 lipca 2013
__
Szacowny Błotniaku, czyli Panie Gerwazy


Z zainteresowaniem przeczytałem Pański interesujący i poruszajacy (hehehe) do szpiku kości wpis. I choć może mamy podobne odczucia związane ze wspólczesnym rzymsko-katolickim klerem polskim (boć bliższa ciału koszula i wiadomo czym pachnie ;) (coby nie byc gołosłownym: http://falcopergrinus.blogspot.be/2013/05/uwolnic-boga-czyli-men-in-black-w.html), to jednak nie można pominąc pewnego wkładu tegoż kleru w ukształtowaniu Narodu Polskiego... .

Po uznaniu zaslug, można przejść do konstruktywnej krytyki ;) . Niestety przecenia Pan umiejętności twórcze KK. Nie wymyślił on tej bogatej listy tortur (tylko zapozyczyl od Rzymian, którzy też tu i ówdzie podpatrzyli, po czym cos od siebie dodali)... .

Odkąd we Lwowie Jan Kazimierz ogłosił Maryję Królową Polski a Konstytucja 3 Maja potwierdziła w sposób bardzo formalny fakt, że rzymski katolicyzm jest państwową religią Królestwa Polskiego to niestety Pański argument nie da się obronić.

I rzymskich katolików Ojczyzna lokuje się w Królestwie Niebieskim, gdyż na Ziemi ma być tak jak w Niebiesiech. Panie Gerwazenku - znajomosc wroga pozwala skuteczniej z nim walczyć (choćby jedynie na płaszczyźnie ideologicznej, czy filozoficznej ;) . Ale rozumiem, ze pogańska dusza Slowianina swoje prawa ma!

Z tym sie też z Panem zgodzę, ze organizacja społeczna, jaką jest KK w Polsce może równie dobrze funkcjonować jak inne stowarzyszenia (i niekoniecznie na garnuszku panstwowym). Szczególnie, że za uslugi świadczone za napełnianie tego garnuszka przez Lewiatana polska wersja 3.0, to raczej KK traci (i to nie tylko w oczach własnych wiernych). A może KK w ten sposób chce jedynie pokazać, które wartości są najwazniejsze?!? 

Nie zgodzę się na burzenie świątyń - wlaśnie dlatego, że ich wybudowanie kosztowało tyle wyrzeczeń uciemięrzonego Narodu Polskiego (odwolanie sie do Panskiej argumentacji nie jest li czystą sofistyką z mojej strony). Restauracja Swiętych Gajów wcale tego nie wymaga (boć zawsze można je zasadzić w nowym i bardziej zdrowym miejscu). 

A teraz trochę bezpośredniej krytyki KK a nawet całego chrześcijaństwa - jak czlowiek się wczyta w ewangelie i odczyta przesłanie Jezusa, to sie okazuje, żeć nie w głowie mu bylo ustanawianie nowej wiary a jedynie przypomnienie, że wszyscy jesteśmy Dziecmi tego samego Boga i ze powinniśmy sobie ulatwiać życie a nie utrudniać... .

No a że apostołowie byli raczej ignorantami i do tego upartymi świadczy historia powstania Modlitwy Pańskiej (i tak już im zostało - w wyniku czego pojawilo się chrześcijaństwo, najpierw jako sekta żydowska, by po wiekach stac sie sługusem Konstantyna zwanego Wielkim). Być może ta inauguracyjna prostytucja rzymskiego kościoła nadała mu trwałe piętno. A swoją drogą ciekawe o jakiej Wielkiej Nierządnicy mówi Objawienie wg. Sw. Jana...?!?

Zalączam uklony!
Falco Peregrinus
__

Drogi Falco Peregrinusie,

tak się jakoś złożyło, że nie jestem w mocy natychmiast odpowiedzieć na Waszmości epistolografię.

A to dlatego, że moja Donnka uległa wypadkowi i ja także dość poszkodowany jestem — głównie na umyśle.  Dlatego proszę pokornie o wyrozumiałość. Odpowiem, jak tylko dojdziemy do siebie.

(Dopisane w lutym 2015):
Oczywiście, w kwestii twórczych możliwości klechów ma Pan rację. Dlatego dodałem słówko (adoptował). Naturalnie rzecz można jeszcze obszernie rozwinąć, ale jakoś małą mam skłonność do babrania się bardziej szczegółowo w ich zbrodniczym procederze. (W końcu jest bogata na ten temat literatura).
Tedy taką mam tylko refleksję, że u końca swoich dziejów, ta feudalna spółka religijna z karykaturalnym brakiem odpowiedzialności – w ramach swego łapczywego konsumpcjonizmu i walki o własne przetrwanie – trawi resztki Rzeczypospolitej przybijając ją do krzyża! 
I tu, łapka w łapkę, obrali sobie jej szefowie (biskupki i kardynałki) oraz ich wyznawcy, ten sam sposób na pozorne przeżycie, co ta cała polityczna hałastra opłacana przymusowo – a więc dobrowolnie – przez martwe dusze Rzeczypospolitej.
I odprawiają wspólnie te swoje zwodnicze modły nad Jej grobowcem, bo to dobra okazja, aby w blasku medialnych doniesień, wypromować swoją kaleką elokwencję – czyli np. poselską grę w durnia!

Jeśli zaś o ew. zaniechanie wyburzenia katolickich przybytków w pogańskich ukradzionych – świętych w istocie – miejscach idzie, to Pana teza zdaje mi się dość dyskusyjna.  I dlatego temat ten wart jest zapewne uwagi. 

Kłaniam się jak zwykle


Błotniak 

P.S.
Niestety, przeniesienie z mojej poczty Pana tekstu tutaj, spowodowało komplikacje, z którymi nie umiem sobie poradzić. Podkreślam więc, że nie było moim zamiarem czynienie różnic w graficznej formie naszych tekstów.


sobota, 3 sierpnia 2013

POGWARKI NA ZAPLECZU NARODOWYM

Jest to wprawdzie mój tekst sprzed kilku lat, ale może — z małymi modyfikacjami — wart jest  teraz  ogłoszenia i przeczytania w sezonie ogórkowym? Bo, najwyraźniej, potomkowie słowiańskich Pogan zupełnie nie zdają sobie sprawy, jaka rzeczywistość coraz bardziej ich osacza. Wprawdzie wiele mówiąca jest dość powszechna niezgoda na rytualne mordowanie zwierząt na słowiańskiej ziemi, aliści  i ten próbny balon napełniony jest wyraźnie gazem paraliżującym wolę i zmysły dość mało ruchliwego umysłowo tubylczego plemienia, które skwapliwie poszukuje dla siebie łatwych usprawiedliwień. A to dlatego, że chrześcijański holokaust czyniony zwierzętom niezbyt odbiega od starotestamentowego okrucieństwa. I tu szczególnie poszkodowany jest najzwyklejszy zmysł estetyczny, którego rola w różnych narodowych potyczkach zdaje się być już od dawna zepchnięta do narożnika, gdzie kultura  egzystuje przy pomocy skoligaconych z Belzebubem pomagierów.

Tak więc, jeśli już ktoś umyśli się z owym Belzebubem zmierzyć, musi go nieco wyprzedzić, zająć dobrą pozycję i chwycić go mocno za rogi — tak się przynajmniej tradycyjnie utarło — a nie tarmosić go za ogon, co on słusznie sobie lekceważy i ma w niejakiej pogardzie.

Tymczasem zadomowienie Belzebuba w Muzeum Narodowym niedobitki Pogan przyjęły ze spokojem. Bowiem szefa Rady Powierniczej dla tej placówki, która także o dziedzictwo narodowe ma wszak dbać, umyślono szukać w szerokim świecie, który jednak dziwnym trafem został ograniczony do światka okrutnie z Rzeczypospolitej rzekomo wygnanych przedstawicieli hałaśliwej mniejszości, przybyłej tu różnymi koleinami losu głównie z chazarskich metropolii, stworzonych przez ludek mongolsko-turecki, a więc raczej — oprócz Talmudu i skoligaconego z nim chrześcijaństwa — mającej marny powód do podszywania się pod inne nacje — czy to żydowskie, czy też słowiańskie.

Owszem, dała się zauważyć w telewizyjnym programie delikatna krytyka sformułowana przez redaktora Semkę o nominacji — co by nie było — obcokrajowca na ten wakat, ale już tak przecież odważny i elokwentny — zdawało się — Krzysztof Kłopotowski wyczuł grozę i na wszelki wypadek nie miał nic do powiedzenia. A przecież jego łysy łeb nie zdawał się dotąd skłonny do służenia wiwatom i pokazom tryumfalnych ogni sztucznych, obwieszczających po wsze czasy panowanie religijnego w swoim zaślepieniu okrucieństwa. I ten oto nowojorski emigrant z rozmysłem udał się do żydowskiej kuchni, gdzie serwują koszerne żarcie, bo mu kiszki właśnie marsza grały.
Kiedy więc owa Rada Powiernicza rekomendowała na stanowisko dyrektora Muzeum Narodowego pana Piotra Piotrowskiego, historyka sztuki z Poznania, mało kto się dziwił, że mimo tej decyzji dyrektorski fotel pozostaje nadal pusty — albowiem rzeczony dyrektor przebywa właśnie na stypendium w Izraelu.
Podobnie jest na internetowych forach, także tych — a jakże — które propagują w istocie urojony w żydochazarskiej karczmie  patryjotyzm! Taka stepowa na polskiej ziemi Austeria!

Oto jeden z moich szacownych polemistów wygłosił był mowę o wyższości milczenia nad pisaniem, używając pięciu słów, co odpowiada poniekąd moim poetyckim naukom wyniesionym z lat chłopięcych. Inny wezwał mnie do używania rozumu przy czytaniu, co naturalnie pochwalam. Jeszcze inny, jakoś szczególnie wyczulony na zapachy, obwąchał mnie i stwierdził, że zalatuję Żydem, co w naturalny sposób zdegradowało moje szlachetne wysiłki skierowania uwagi na rzeczy mało opisane. Zaś jeszcze inny geniusz internetowej grafomanii dojrzał w moim pisaniu błysk geniuszu redaktora Adasia  Michnika, który zechciał się tak nikczemnie zakamuflować, że przyjął moje imię. I osobnik ten, przy okazji, sam też obwieścił tryumfalnie światu swoje umysłowe dokonania, nad którymi ja jednak się nie pochylę z wiadomych względów.

Wygląda więc na to, że — poza mną — także Belzebub zdechnie za chwilę ze wstydu, iż dochował się tak marnych polemistów. Kto więc w takiej sytuacji rozsądzi, czy byłem krwiożerczym antysemitą, czy ukrytym nikczemnie Żydem?

Ale i stąd jest wyjście, proszę Państwa!
Wedle wielu przekazów także wśród Żydów było i jest wielu antysemitów.
Ostatecznie — nie ma co się wstydzić!

sobota, 27 lipca 2013

BYTY UROJONE, CZYLI SEKS W TRUMNIE

Kroi mi się w związku z moimi po Polsce peregrynacjami  nikczemny felieton — a tu tyle codziennych obowiązków. Wprawdzie nie zamierzam pisać o tym, że mi kura właśnie zniosła jajko albo wydoiłem moją kozę, która jest we mnie bez pamięci zakochana, aliści wciąż trzeba się strzec nawet swoiście przyjaznych pomówień, a te mają długi żywot.
Tedy, tymczasem, tylko zapodaję, że taki felieton napisać zamierzam.
Chyba że ktoś napisze za mnie?
Moje łamy dla takiego Delikwenta są otwarte.

I nic! Kilka dni minęło, lato zdaje się przechodzić na drugą stronę " (a tego roku nie było lata") i jakoś nikt się do mnie nie zgłosił z gotowym tekstem napisanym naturalnie jasno i w zachwyceniu.
Ech, gdzie te czasy, gdy po wypiciu z komediopisarzem (wedle encyklopedii) Stanisławem Tymem wszystkich jego nalewek – które on w twórczym trudzie miksował – sięgnęliśmy do półtoralitrowej butelki burżuazyjnej whisky, ażeby odzyskać równowagę ducha. Wtedy to Stanisław zaczął tak gaworzyć, że on nie jest żadnym tam felietonistą tylko poważnym Autorem i on już felietonów pisać nie chce. Na co ja, chcąc mu przyjść z pomocą, wyraziłem gotowość pisania felietonów za niego. I biedny Staś zaraz orzekł z nieprzemijającym swoim wdziękiem z Małkini: No to pisz!
Tedy napisałem!
I potem była urzekająca scena, jak nasz wybitny Autor krążył ukradkiem koło swojego stołu, gdzie spoczywał mój felieton zamknięty w szarej kopercie. W końcu, upewniwszy się, że go nikt nie obserwuje, chwycił kopertę swymi rozcapierzonymi palcami i jął czytać. I mina mu tężała, aż wreszcie, upewniwszy się, że go nikt nie widzi, schował szybko kartkę do koperty. ...I nic nie rzekł!
Kiedy, po pewnym czasie, zapytałem jego żonę o Stasiowe reminiscencje po przeczytaniu zamówionego przez niego tekstu, ta orzekła: Powiedział — nieźle, jak na amatora! I to było wszystko. (Gdyby więc przyszła komuś do głowy jakaś elementarnie nikczemna wątpliwość, co do twórczego zastosowania metody zawodowego satyryka w opisie naszej ułomnej rzeczywistości – ten ma gotową w moim opisie odpowiedź!).

Tak więc wcale się nie dziwię, że spotkane w Internecie damy i inni, przemilczając twórczo moje teksty, zaliczają w zamian moje krzywe literki do chamstwa i postulują kulturę wypowiedzi. I zaraz potem jadą niezłym bluzgiem po grzbiecie jakiegoś dziennikarzyny, gdzie epitet spełnia rolę dość rozwiązłej damy do towarzystwa w tych — jakże dwuznacznych — czasach. A ja przecież, co można z pewnym wysiłkiem sprawdzić, epitetów staram się wystrzegać, bo nie lubię łazić na takich szczudłach.
Bo przecież kumoterstwo — czyli opis naszej umysłowej niewydolności, zdaje się sprzyjać tworzeniu bytów nadprzyrodzonych, gdzie wszelkie urojenia i internetowe byty mają zagwarantowaną rentę z ZUS.  Piramidalny zaś bzdet i tak będzie miał okazję, by się ukryć za kiecką.

I tu, zapewne, ktoś może orzec: No dobrze, ale gdzie jest ten seks w trumnie, bo dlatego doczytaliśmy do tego miejsca, ciekawi ?
Ano, tym odpowiadam, że są jeszcze takie niewiasty, które zasługują na miłość tylko w trumnie.  Zaiste, taka kobiecość jest nieśmiertelna.

wtorek, 4 czerwca 2013

PÓŁTORAK


Przy zakładaniu łąki dla Donnki pochyliłem się nad takim źdźbłem, nad którym zapewne mało kto  by się pochylił. Ten okrawek okazał się srebrnym półtorakiem z początku siedemnastego wieku. Wprawdzie ów król Zygmunt III Waza ma u mnie niskie notowania, ale te czterysta lat odkryte własną ręką zobowiązują.

Ale przecież już wcześniej znajdowałem w okolicy półtoraka a to ceramikę, a to fragment pradawnej piły, a to kowalskie okucie do jakiegoś narzędzia. Odłamki ceramiki są bardzo różnorodne: zwykłe skrawki glinianych garnków i naczyń o domyślnych kształtach, jak i te szkliwione i malowane ugrami, zieleniami i błękitami. Albo ta maleńka buteleczka szklana, tak finezyjnie ukształtowana, jakby pozostałość po drogocennym eliksirze. I ten ciężki kawałek spiżu, ze śladem ni to formy, ni to odlanego zdobienia. I jeszcze te kamienie i głazy, każdy ogromny, jak zaklęci rycerze z dziecięcej bajki. Wreszcie ten dąb mocarny, którego korzenie znajdowałem przy kopaniu studni...

Dęba zabrał ze sobą zaraz po wojnie sąsiad Jan, chociaż wiele było z jego unicestwieniem mitręgi z racji jego potęgi. Bo przecież nie wypadało — w ramach komasacji gruntów — zostawić dęba sąsiadowi. Podobno powstały z tego dębu cztery koła do wozu. Kiedy więc Jan przychodził do mnie na wódeczkę jeszcze w wieku 96 lat i po schodkach się gramolił, nie omieszkałem mu czynić wyrzutów. Dociągnął do setki! A ja w tym miejscu posadziłem lipę, idąc za przesłaniem Jana z Czarnolasu.

Po takim wstępie otwierają się ciężkie wrota. Bo jakże tu zdążyć z opisem, który — ponad wszystko — nie chce być beletrystyką. Wprawdzie wychowałem się także na paru powieściach, ale czy w dzisiejszych czasach poważny człowiek może pisać powieści?
Te moje brednie mają więc zaledwie taki wymiar, że nie są przepisywane  z dzieł innych autorów. Do nich każdy ma wszak wolny dostęp, a ja nie czuję w sobie takiego posłannictwa, bym musiał innych edukować ponad ich potrzebę, udając przy tym Mędrca!

Owszem, przeczytałem z mniejszym lub większym zrozumieniem tysiące książek, moja biblioteka pęka w szwach, w zakresie kilku tematów moja wiedza jest zapewne większa niż moich bliźnich; łapy też mam nie od parady: potrafię zbudować łódź żaglową albo canoe (to jest akurat wyższa szkoła jazdy), potrafię ułożyć wielkie głazy w mur cyklopi, i ściany związać drewniane w odpowiednie zaciosy. Umiem też wyciosać prawdziwego gonta i na dachu go położyć, aczkolwiek i tę wiedzę  zdobywałem wyłącznie sam w trudzie niełatwym. Umiem przywrócić do życia wiekowy fortepian i jeszcze go nastroić, chociaż w strojeniu wyszedłem nieco z wprawy, bo ta czynność wymaga codziennej praktyki. A fortepiany, mimo moich właściwości, i tak umierają.

Tak więc zostałem obdarowany przez Swarożyca nie tyle talentami, co cierpliwością i potrzebą skupienia. A i to przyznaję, że nie jest mi łatwo takim oczekiwaniom sprostać. Bowiem uchowała się jeszcze we mnie jedna cecha: a jest nią dar bezinteresownego zachwytu wobec cudu istnienia każdej Istoty! Niezależnie od różnych opcji i animozji. Dlatego jestem trudny do strawienia przez wielu. Oni są zawsze, dla większego intelektualnego komfortu, do czegoś przypisani. Sami, w pojedynkę, są tylko Nicością!

Miałem zaledwie dziesięć albo dwanaście lat, gdy zawieziono mnie w szkolnej wycieczce do Kazimierza  Dolnego. I nie te ruiny królewskiego zamku, nie te legendy o Esterce i jej królewskim kochanku — ale ta Wisła pod moimi stopami urzekła mnie ponad wszystko. I w tym urzeczeniu trwam do dzisiaj. W Wiśle oddycham.

Tedy dla Ciebie ,Wisło, w tak niepojętym trudzie, stworzyłem Bronną Górę. Ten zakątek świata,  jak sobie powiadam,  dla nie wiadomo kogo.
Może Ty, Wisło, w nim zamieszkasz?

I taki jest ten półtorak.
Zwykła, choć srebrna blaszka, która nigdy o żaden splendor ani o pamięć się nie upomni. Bo tworzywem tego świata jest piasek i kamienie. A twórca tego świata był tu tylko chyłkiem albo jakimś przypadkiem, którego prawie nikt nie zauważył. Bowiem on sam pozostaje wciąż ukryty.

Albowiem tak znikome jest nasze Istnienie.