BŁOTNE ABECADŁO

niedziela, 12 lipca 2015

MIĘDZY PILOTEM A KAPCIOWYM

Przy tak wielu wzajemnie się wykluczających doniesieniach o ostatnich chwilach prezydenckiego samolotu, przy takiej wielości wszelakiej maści komentarzy na temat przyczyn katastrofy, przy takim niezdecydowaniu wrażego centrum medialnego manipulowania, jaką wersję scenariusza należy przyjąć na wirtualnej arenie narodowego żałobnego spektaklu – trudno jest zaiste zachować własne zmysły w użytecznym stanie. Tubylcza ludność zdaje się jednak być posłuszna i trwa w podsycanej umiejętnie hipnozie, posługując się w komunikowaniu między sobą pełnymi jąkających się stereotypów wyrażeniami. Taka inscenizacja przeżywania tragicznego wydarzenia zmierza jednak nieuchronnie ku farsie, która w demo–kratycznym systemie jest podstawowym budulcem w kreowaniu zmyślonej na użytek pospólstwa rzeczywistości.
Pochylam się tedy nad najbardziej tragiczną postacią tego lotu do Smoleńska – zaledwie 36-letnim Pilotem. Bowiem pogląd, że dowódca samolotu wojskowego, mając na pokładzie prezydenta i swego najwyższego dowódcę, jest "pierwszym po Bogu" – zdaniem wielu pilotów wojskowych – to czysta fikcja.
Kapitan Grzegorz Pietruczuk, pierwszy pilot owego samolotu w pamiętnym rejsie do Gruzji – tak sponiewierany przez prezydenta Kaczyńskiego i jego kapciowego Gosiewskiego – jest chlubnym wyjątkiem. Wiadomo, jaką cenę za tę "niesubordynację" – czyli odmowę podporządkowania się prezydenckim majakom – zapłacił. Odeszli z 36 Pułku także inni piloci. Odszedł jego dowódca. Ale trzeba pamiętać, że kapitan Protasiuk był wówczs drugim pilotem, a więc dojmującym świadkiem owego wydarzenia. I on to miał z tyłu głowy podczas lotu do Smoleńska... Ta masakra musiała się skończyć masakrą!
Dzisiaj mamy łzy wyciskane z nieczystego sumienia jak z wirówki nonsensu! (Patrz: Janusz Głowacki). Ta katastrofa zaczęła się w Warszawie – powiada były szef wojskowego wyszkolenia lotniczego. Cóż bowiem może czuć pilot, zagrożony złożeniem na niego do prokuratury poselskiego donosu jakiegoś kapciowego? Cóż może czuć pilot, starający się uniknąć inwektywy tchórza?
Ten rozpadający się samolot, to symbol rozpadającej się Polski. Jakiś kapciowy zawsze jest pod ręką!

Tak więc pojawiły się chmary internetowych ekspertów, naznaczonych mistyczną wręcz niezdolnością kojarzenia całkiem prostych faktów. Ażeby dodać sobie eksperckiej powagi, wielu  z nich powoływało się na swoje zasługi w pasażerskim lataniu i praktykę lotniczą zdobytą w czasie klejenia plastikowych modeli samolotów. Przed siedzibą prezydenta pysznił się jakiś facio z afiszem o jedności przyczynowo-skutkowej katastrofy w Gibraltarze z katastrofą w Smoleńsku. Inni mówili naturalnie o spisku rosyjskim i zdalnym sterowaniu samolotem ku zagładzie naszych – kontrowersyjnych przecież – elit. Dla jeszcze innych decydujące okazały się mgielne miazmaty majora Błochina – jednego z głównych katyńskich morderców – w których przepadł prezydencki samolot. No i przecież tę feralną brzozę posadził w tym miejscu osobiście Józef Stalin z Berią. Przekleństwo katyńskie zyskało nawet wymiar zablokowanego przez mistyczną mgłę steru kierunkowego, bowiem "maszyna była przy próbie lądowania silnie pochylona". I nie jest rzeczą podlegającą dyskusji, że wychylenie tego steru w tej konfiguracji nie miało żadnego znaczenia.
Takie oto brednie sprawują władzę w Rzeczypospolitej, starając się znaleźć przyczynę wszędzie, tylko nie we własnym zaniechaniu i prowokowaniu nieszczęścia. Chocholi taniec nabiera oto wciąż nowych cech narodowego zniewolenia.


12 i 15 kwietnia 2010
("Remanenty")