BŁOTNE ABECADŁO

niedziela, 5 lipca 2015

MIĘDZY SCYLLĄ A CHARYBDĄ

Susza we wszelkich wymiarach robi się okropna. Gorącość przynajmniej pirenejska, woda w moim stawiku opadła o metr. Jeszce trochę i Donnka będzie przygryzać własne kopyta, bo jej łąka zmienia się powoli w oparzelisko. Wprawdzie mam na krańcu swoich włości jeziorną toń, ale nie przygotowałem się na czerpanie wody z jeziora, co skłania do przypuszczenia, że nawet moja niewyczerpalna studnia może borykać się z dostarczaniem hektolitrów wody. Mam więc i w tym zakresie powszechnie znaną wskazówkę, że nic na tym padole nie jest pewne. 
I taki wstęp mi się niechcący wypsnął, albowiem w ramach umysłowego borykania się z upałem sięgnąłem do niektórych moich dawnych tekstów, też tworzonych zapewne w atmosferze upału, co data 3 lipca 2010 zadaje się potwierdzać. I tu mam zapisane, że nazajutrz odbędą się wybory prezydenckie! 
Obowiązywało wówczas w pewnych kręgach hasło wyboru mniejszego zła, czyli głosowania na żyjącą podobiznę zmarłego w wypadku prezydenta. I tu taką miałem nikczemną refleksję, jak wielkim darem dla tubylczej nacji były narodziny tylko dwóch bliźniaków, bo gdyby matka Kaczyńskich powiła pięcioraczki, to mielibyśmy zapewnioną obsadę najwyższych stanowisk na przynajmniej lat pięćdziesiąt! Wprawdzie Jarosław Marek Rymkiewicz (zbieżność imion przypadkowa) uważa prezesa za katolickiego Ducha Świętego, który ma pomysł na zbawienie Polski, ale ja się z determinacją odżegnuję od Rymkiewiczowskiej wizji, albowiem od dawna uważam szefa Prawości za szarlatana i jednego z trojańskich koni wepchniętych na ziemie Rzeczypospolitej. I żeby to jeszcze był ów starożytny kuń, ale nawet tego symbolu nie jest w stanie unieść ta sklecona naprędce na podobieństwo rydwanu drewniana kaczka, w której z miną marsową wojownika siedzi sobie wódz i wypowiada chętnie słuchane przez tubylczą ludność slogany. Bo przecież żyjąca podobizna nawet nośną mitologię przykroi do folderu reklamowego wytwórni zabawek dla dorastających chłopców z dawnej szkoły kadetów na tyłach MSW, gdzie przyszli decydenci onanizowali się zbiorowo w szalecie internatu na ulicy Wiśniowej w Warszawie.
Wprawdzie trudno jest wymagać od tubylców, aby doznali rozjaśnienia umysłów, bo skoro przez 10 lat sycili swój lokalny patriotyzm widokiem partyjnego aparatczyka na prezydęckim sedesie, tak i teraz mogą wynieść na prezydęcki stolec łapiducha strojącego napoleońskie miny. A tłumek, z krzyża zdjęty, nawykły do ekspozycji łatwych wzruszeń, ciągnie w pocie czoła tę kaczkę na kółkach na własną i Rzeczypospolitej zgubę, zaś na Wawelu spoczną nie tylko dwaj bliźniacy, ale i ich przodkowie i potomkowie. I pomyśleć, że cała ta projekcja zaczęła się od zdjęć próbnych do filmu.
Tak więc ciasno się zrobi niedługo w królewskiej nekropolii, bo już dzisiaj trzeba tam szykować miejsce dla "Bolka" i "Alka". A ponieważ zmarły tragicznie prezydent Kaczyński był "najlepszym z powojennych prezydentów" – to i dla Bolka Bieruta też godzi się jakieś miejsce obok księcia Poniatowskiego uszykować, ażeby skali porównawczej przyszłym pokoleniom nie zmącić.
Także i w ten sposób wampiry wbijają swój osinowy kołek w słowiańskiego Ducha!

Złożone z dwóch tekstów ogłoszonych w dniach 13 kwietnia i 3 lipca 2010 roku.
(Z cyklu "Remanenty")